W kręgu życia

    Dziś publikuję kilka starszych tekstów, które powstają cały czas gdzieś na brzegu zeszytu, a dla których zawsze znajduję sam sobie jakąś wymówkę by pozostały niedokończone na dnie szuflady. Oto kolejny z nich.

    Na półmetku życia dokonuję (nie ja jeden) próby zsumowania i analizy tego czym lub kim - jestem.

Z dziwną estymą oglądam dokładnie, niemal z lupą - stare szkolne zdjęcia, rodzinne albumy. Staram się spojrzeć głęboko w oczy tej postaci podobnej do mnie, o moich rysach twarzy, w znajomych ubraniach i sytuacjach w których - zdawałem się brać osobiście udział. 

Przywołuję wspomnienia, są blisko, niemal pod skórą - zwykło się mówić - jakby to było wczoraj. Te doświadczenia, jak drewniane klocki - budują we mnie - tym teraz dorosłym, obecnym - drewniane mosty, wieże, zamki, warownie, skocznie dla resoraków i mury. Są podwaliną kolejnej warstwy innych doświadczeń - bo wynikających z tych zbudowanych niżej - przeświadczeń. 

Przeświadczeń o kształcie świata, ludzkiej naturze, przyczynowo skutkowej konstukcji zjawisk, sieci zależności i kto wie co jeszcze... Mam jednak dziwne uczucie - że dystans pomiędzy oczami osób które spotykam na tych starych zdjęciach da się jedynie sklasyfikować już tylko jako - obcość. Nie poznaję tego chłopca, nie poznaję tego młodzieńca - nie znajduję już z nim tematu do wspólnych rozmów. 

Pamiętam kim był, kim chciał być, kim ja chciałem być i jak dalece było to - niedostosowane, niewspółmierne, nierealne - w świetle posiadanych możliwości, umiejętności, zdolności, wiedzy czy choćby - charyzmy (a raczej jej braku) - które predysponowałyby (wtedy) do wymarzonej drogi. 

Dziwne - zabawne - sentymentalne lecz w odcieniu gorzkim - to spotkanie, którego wynikiem jest dosyć ryzykowna - pustka. To rzecz jasna - dosyć pozorny, mylny stan - acz w moim odczuciu - dobrze naśladujący rzeczywistość. Dlatego napisałem, że ta pustka jest "ryzykowna" - łatwo byłoby i wygodnie w nią bowiem uwierzyć by iść po prostu - dalej.

Pozostaje jednak kwestia tych drewnianych klocków i abstrakcyjnych konstruktów będących podwaliną następnych warstw, przeświadczeń - jak to wcześniej nazwałem - i szeregu konsekwencji następujących w wyniku budowania nań - pragnień i potrzeb, oczekiwań jawnych i skrytych, urazów, traum i mocno wiążących je w jeden gmach - przekonań.

Gdyby to nie było dostatecznie złożone ćwiczenie myślowe - moglibyśmy jeszcze dodać kolejny poziom - rozciągnąć ów złożoność z jednostki - na zbiorowość i w tym gęsto utkanym labiryncie powiązań próbować dokonać jakiegoś generalnego osądu. Prawda że to - nie tyle nie możliwe - co może nawet - zbyteczne. To jakby chodzić po całkiem solidnym, zoptymalizowanym moście nad rwącą rzeką z głęboką obawą doświadczenia osobliwych zjawisk kwantowych skoro szanse nań są niezerowe (myślę tu konkretnie o zjawisku tunelowania). 

Czym za tem - jest wobec powyższego, myśl. Budulec i sam w sobie - cel w kręgu samoorganizującego się - życia. Dłuto które samo sobie jest i rzeźbą - powiedziałbym jeszcze jakiś czas temu, popadając w pułapkę neo-heliocentryzmu (koncepcji zakładającej, że znajdujemy się w skali zjawisk wszechświata gdzieś po środku zdarzeń w skali mikro i makro). Wiedząc to jednak - pozostaje być świadomym nie tyle - niewiedzy własnej - co niewiedzy w ogóle - źle zadanych, fundamentalnych pytań, bez których pozostajemy w jakiejś marginalnej, metastabilnej (bo pozbawionej symetrii) sferze domysłów.

Ot tak, przestawiam drewniane klocki, wyobrażając sobie że te cztery sześciokątne i jeden ostrosłup to wieża w której mieszka księżniczka i czeka na ratunek...

Komentarze

Popularne posty