Relacja z wyprawy - dni 4 - 11 i powrót.


Dzień 4
(notatka z dziennika podróży, 30 września)
"Zmiana planu. Prognozy pogody skłaniają do przesunięcia momentu wyjścia w najwyższy punkt treku o dwa dni później niż pierwotnie. Idziemy do Thame, miejscowości rodzinnej Tenzinga Norgaya, który wraz z E. Hillarym  w 1953 dokonał pierwszego wejścia na Mount Everest. 


Idziemy 7 godzin na wysokość 3800 m n.p.m. potem jeszcze na 2 godziny aklimatyzacji do Thame Monastery jakieś 100 m wyżej. Dziś robię tylko nieliczne zdjęcia telefonem, chcę lepiej poczuć miejsce, oderwać się od procesu rejestracji obrazu. 















Aparat wyciągam tylko kilka razy. Cieszę się z gniazdka i prądu w pokoju, ładuję wszystkie powerbanki i baterie. W nocy temperatura w pomieszczeniu spada do 14 stopni."


















Po gompie oprowadza nas młody mnich, nie wolno tu robić zdjęć, niczego dotykać. W tym świętym miejscu na oknie ładuje się kilka smartphonów. Młody mnich w sportowych korkach do gry  odczytuje pospiesznie przygotowany po angielsku opis miejsca. Spieszy się tak bardzo, że zwiedzające ze mną osoby z Nowej Zelandii stwierdzają, że kompletnie go nie rozumieją... 


Wydało mi się to przezabawne. Na domiar groteski - odczyt prowadzi oczywiście z telefonu, w drugiej ręce trzyma kolejny telefon, który nie chce przestać dzwonić. Z zewnątrz dobiegają radosne okrzyki młodych mnichów grających w nogę. 









Cieszy mnie ta luźna atmosfera, widzę cząstkę ich życia, a nie odegraną scenę dla turystów.












 Wracając do Thame rozmawiam z przewodnikiem o funkcji jaką w społeczności pełnią te buddyjskie klasztory i mnisi. To rola szkół dla młodzieży, a ich adepci w życiu lokalnych mieszkańców są mistrzami ceremonii - że tak to świecko ujmę...





Następnego ranka nie mogłem się doczekać co zobaczę za oknem - oczywiście widoki nie zawodzą ani na moment!







Dzień 5
(notatka z dziennika podróży, 1 październik)
"Trek do Khumjung (3800 m n.p.m.), przez kolor dachów nazywanej też Zieloną Doliną. W wiosce jest szkoła ufundowana przez fundację sir E. Hillarego. 
Jest tu gompa ze skalpem legendarnego Yeti, z badań DNA wiadomo, że nie jest to prawda, ale obejrzeć klasztor i ów osobliwy artefakt można za 25 USD. tym razem odpuściłem. 
W pokoju w schronisku 12 stopni. W nocy budzę się z wrażeniem że nie oddycham - wysokość."






Dzień 6
(notatka z dziennika podróży, 2 październik)
"Trek do Tengboche (3867 m n.p.m.). 1,5h w dół do 3100 potem 2,5h w górę. Zimno. 
Doładowałem plecak do 20kg, żeby nie iść na pusto. Znalazłem swoje tempo, stała się ciekawa rzecz - idąc w górę nagle całe zmęczenie ustąpiło, oddech stał się bardzo spokojny i równy, tętno jakby wyhamowało. 
Cały czas czujnie staram się obserwować swój organizm. Lekki ból głowy. Nurkuję wgłąb siebie. Po raz drugi podczas treku widzę Everest."





Dzień 7
(notatka z dziennika podróży, 3 październik)


"Cudowne widoki o poranku! 
Marsz na wysokość 4530 m n.p.m do Dingboche zajął 6 godzin. Po przekroczeniu 4000 m drzewa zniknęły. 
Zupełnie nowy krajobraz, w dole wzburzona rzeka. Słońce pali skórę. Porywy silnego wiatru. Temperatura 15 stopni C. 
Zakrywam twarz szalem, a głowę czapką. Aklimatyzacja na 200 metrów wyżej rozmontowała mnie dziś. 
Mam jakąś w tym dziką przyjemność. "



Dzień 8 
(notatka z dziennika podróży, 4 październik)
"Całodniowa aklimatyzacja, marsz do Chukhung (4730 m n.p.m.) i powrót do Dingboche. Niesamowity dzień, widoki, pogoda. Przy memoriale polskich himalaistów zawiesiłem flagi modlitewne. Wzruszające miejsce gdy się wcześniej tylko o tym czytało... 
Ścieżka prowadzi niemal u samych podnóży Ama Dablam i Lhotse. Po powrocie ostatni ciepły prysznic musi wystarczyć na następne 4 dni. "
Ten dzień zapadł mi chyba najbardziej w pamięć, niespiesznie mogłem się nacieszyć widokami. Brakowało mi tego do tej pory!
Pomimo, że utrzymuję ślimacze tempo to ciągle wszystko dookoła się zmienia, w niższych partiach towarzyszyła podróży mgła, tego dnia nie było jej wcale.













Dzień 9
(notatka z dziennika podróży, 5 październik)
"O 7:30 ruszam do Lobuche (4930 m n.p.m.). O godzinie 13:00 jestem na miejscu. Krótki spacer aklimatyzacyjny na wzgórze powyżej wioski. Pachnie tu końcem świata, tak sobie wyobrażałem właśnie Himalaje. 
Na drodze do celu wyrasta morena - przełęcz Dougla Pass (4880m), pokonanie jej zajmuje 45 minut


Za nią symboliczny cmentarz tych, którzy zginęli w górach. 



Wspinaczka po kamiennym rumowisku przypomniała mi dzieciństwo spędzone w górach stołowych w Kotlinie Kłodzkiej."
Na drodze spotykałem jeszcze kilka mniejszych moren do pokonania ale wrażenie pozostawało za każdym razem takie samo - jakbyś wskakiwał na nową półkę, w nowy krajobraz, coraz bardziej surowy i piękny.









Dzień 10
(notatka z dziennika podróży, 6 październik)
"Trek od 7:00 do 11:00 wioska Gorakshep (5164 m n.p.m.). Lodowiec Khumbu z bliska. W języku lokalnym nazwa tej miejscowości to określenie: miejsce gdzie umierają biali. To dużo tłumaczy. Wyżej nie ma już nic. Osada u stóp Nupse. Staram się odpocząć tego dnia jak najbardziej bo o 4:00 w nocy wyruszam na Kala Pattar (Czarna Skała) najwyższy punkt wyprawy."

Dzień 11
(notatka z dziennika podróży, 7 październik)
"To się dzieje na prawdę! Przede mną życiowy wynik, połowa tlenu, wysokość powyżej 5500 m n.p.m.!"
To był bardzo ekscytujący dzień. Marsz zaczął się o 4 rano, zakończył 14 godzin później po "szybkim" zejściu do Pangboche (3985 m n.p.m.). Ta w miarę bezpieczna przygoda o mały włos nie skończyła się dla mnie nieprzyjemnie. Piszę to w ramach przestrogi dla innych początkujących jak ja trekerów. Podczas wyjścia na Kala Pattar poczułem mniej więcej w połowie drogi nagły odpływ sił. Chłód powodował, że nie miałem ochoty nic pić. Chciałem tylko iść w górę. Poczułem wysokość. Dziwny stan, niby nie jesteś zmęczony, a potrzebujesz się zatrzymać i "napompować" powietrzem mięśnie. Kompletnie wypadłem z rytmu marszu, ale dałem sobie czas. Udało się stanąć na szczycie! 
Widok na Everest, na Nupse, na Pumori, na lodospad... ahh! Zobacz!
















Podczas zejścia w dół dałem znać przewodnikowi, że nie czuję się najlepiej. Doświadczenie takich ludzi jest nie do przecenienia! Podsunął myśl, że może potrzeba mi elektrolitów i podał proszek. No jasne! Analiza sytuacji której dokonywałem przez kolejne godziny wskazuje na odwodnienie i kompletne wypłukanie z organizmu elektrolitów. Przez całą wyprawę piłem bardzo dużo czystej wody ale pozbawionej minerałów. Odwodnienie nastąpiło głównie z tego powodu. Nie od razu ale dostałem skrzydeł po uzupełnieniu ich solidną saszetką! Cenne doświadczenie. Z drugiej strony, czy warto narażać życie dla takiej wiedzy o sobie? Każdy musi odpowiedzieć sobie na to sam.

Powrót
Zejście do lotniska w Lukli trwało 4 dni. Nie obyło się oczywiście bez drobnych przygód - straciłem portfel z nepalskimi pieniędzmi... Byłem tak pochłonięty robieniem zdjęć, że gdzieś zgubiłem go razem z polarową kurtką.  Może po prostu żal mi było wracać, chciałem coś tu zostawić żeby jeszcze kiedyś mieć pretekst przyjechać i znowu zmierzyć się z wysokością, wpaść w trans, zanurkować głęboko w siebie...














Po takiej wyprawie życia pozostaje niedowierzanie, że już koniec. Z tego niedowierzania rodzą się lub klarują nowe cele, nowe marzenia, nowe wyzwania i... tak jest i moim przypadku. To nie koniec - to nowy początek. Bo wiem, że teraz mogę wszystko!




Komentarze

Popularne posty