Relacja z wyprawy - dzień 2


Dzień 2
    Pochmurny ale ciepły dzień, pogoda idealna do długiego marszu. Na liczniku już trochę mniej zdjęć. Poprzedniego dnia po kolacji zrobiłem selekcję, usunąłem co powtórzone i nieostre.         
    Idąc do góry schodziłem jednocześnie wgłąb siebie przenosząc uwagę na rzeczy istotne - miarowy oddech, picie wody, równe tempo, jakość stawianych kroków. Rzeczy najbardziej proste, a jednocześnie tutaj - najważniejsze dla świeżo upieczonego trekera. 

  Idąc trudno się nie zachwycać - wąska dróżka wzdłuż kamienny murek. Za każdym zakrętem odkrywasz  nowe miejsca, tu strumyk, tam pole ziemniaków, marchewek, kapusty. Mały samowystarczalny świat. Brzmi jak baśń. Pachnie jak to, w co właśnie wdepnąłeś. Głowa w chmurach - stopy w... koniec baśni.:)
    Ścieżka wiedzie lasem, trochę doliną wzdłuż rzeki, prowadzi przez małe malownicze wioseczki i wiszące mosty. 
Te mosty ku mojemu zdziwieniu - trochę mnie przerażały i uczucie to minęło dopiero po kilku dniach. Są oczywiście bardzo solidne, stalowe liny, kratownice, siatki zabezpieczające...  
    Wszystko w górach "się modli". Flagi, młynki, kamienie, dzwoneczki jaków. To jest piękne, bo wdzięczność i szacunek do tego co nas otacza - to coś, czego nie sposób przecenić.  
Wszystko się modli i przypomina, że nic nam się z urodzenia nikomu  nie należy się, jest tylko przechodnim podarunkiem. 
     Wśród gór czułem się trochę jak przywołany na początku relacji bohater z Tolkiena - niziołek w ogromnym, majestatycznym świecie.
   Droga nie oszczędza nas wcale - ciągle jest tylko pod górę. Jedyna odmiana jest taka, że raz bardziej, a raz mniej. Raz po kamieniach - raz po korzeniach. Trzeba uważać.

     Ostatni fragment do Namche Bazar to ciągnące się spory kawał schody. Na trasie mijam coraz więcej tragarzy i zwierząt jucznych (osłów i dzo nazywanych przez miejscową ludność Jopkyo - czyli krzyżówki jaka i bydła domowego). Niosą wszystko od paliwa do helikopterów i butli z gazem, po zupki w proszku i cement. Życiu mieszkańców Himalajów poświęcę osobny wpis, bo to ciekawy temat. 
     W tym miejscu pomyślałem, że natura bardzo fajnie rozplanowała tu wszystko. Ja ani minuty się nie nudziłem, ale gdybym poczuł coś podobnego, to od tego miejsca właśnie zmienia się krajobraz. Drzewa znikają, wszystko zrobiło się bardziej surowe. Drugi brzeg doliny zakrywała gęsta mgła. Robi się chłodniej.






 Kiedy już myślisz, że dosyć wrażeń na ten jeden piękny dzień, słońce żegna się w spektakularny sposób! Spójrz!




(notatka z dziennika podróży, 28 września)
"Droga z Phakding do Namche Bazar to nieco ponad 11 km marszu i kilometr do pokonania pod górę. Pierwszy test wytrzymałości w tej przygodzie. Rzeczywiście podejście było długie ale widoki... ahh! Najbardziej wykończyło mnie wejście po wysokich schodach do pokoju w schronisku:). Długi marsz pozwolił kompletnie wyciszyć gonitwę myśli, wszystkiego tego od czego długo nie potrafiłem do tej pory uciec. Zmęczenie. Wyzerowana podświadomość. Wolność."

...C.D.N... 

Ciekawy co będzie dalej? Zapraszam do subskrypcji, udostępniania i takich tam sieciowych aktywności. Będzie mi miło;)

Komentarze

Popularne posty